
Sposób budowy portfela
Nie posiadam sztywnych zasad dotyczących budowy portfela inwestycyjnego – wszystkie decyzje podejmuję na poziomie pojedynczych pozycji. Akcje czy obligacje kupuję dopiero po szczegółowej analizie, jeśli okażą się atrakcyjną inwestycją. Podstawowym elementem mojej analizy jest model DCF (Discounted Cash Flow), przygotowany na podstawie danych o przedsiębiorstwie oraz perspektyw jego rozwoju. Staram się być ostrożny w moich założeniach – przykładowo, zdarzało mi się kupować akcje spółki, zakładając w modelu DCF, że jej biznes będzie się kurczył. Modele DCF aktualizuję co kwartał, po opublikowaniu kolejnych wyników finansowych.
Kupuję, kiedy notowania są znacząco niższe niż wycena wynikająca z mojego modelu DCF (przy stopie dyskontowej wynoszącej 10%). Takie podejście sprawia, że w moim portfelu często znajdują się akcje o niskich wskaźnikach wyceny lub obligacje typu „high yield”, choć czasami trafiają się także uznane spółki typu „growth”.
Sprzedaż rozpoczynam, gdy cena rynkowa osiąga wartość wyceny z modelu DCF (zarówno od dołu, jak i od góry). Jeśli cena znacząco przekracza tę wycenę, przyspieszam sprzedaż. Stosowanie stopy dyskontowej jako marginesu bezpieczeństwa pozwala mi trzymać akcje przez lata, o ile fundamenty spółki nadal się poprawiają. Z drugiej strony, jeśli prognozy okażą się nietrafione, potrafię wyjść z inwestycji już po około pół roku –potrzebuję dwóch kolejnych raportów finansowych, by zweryfikować przyjęty scenariusz.
Najważniejszym elementem tego podejścia jest postrzeganie ceny jako wskaźnika tego, za ile można coś kupić lub sprzedać, a nie miary wartości samej w sobie. Wartość określam niezależnie od bieżących notowań – nawiązuje tu do koncepcji "Mister Market" Bena Grahama.
Wybór rynku i instrumentów
Poszukuję nieefektywności rynkowych, dlatego inwestuję na rynkach i w instrumenty, które przyciągają mniej profesjonalnych inwestorów, gdzie mogę rywalizować jako równy z równym z innymi inwestorami indywidualnymi. Jednocześnie zwracam uwagę na niskie koszty podatkowe, korzystając z IKE i IKZE oraz szukając tanich kont maklerskich. Z tego względu większość moich inwestycji koncentruje się na GPW, przy czym spora część znajduje się poza WIG20, mWIG40 i sWIG80. Mam także inwestycje w spółki z tych indeksów, jednak są one raczej wyjątkami niż regułą.
Stosuję luźną zasadę, by nie mieć w portfelu więcej niż 15–25 pozycji (spółek lub obligacji). Taka liczba pozwala mi na regularne czytanie raportów finansowych, co przy większej liczbie pozycji mogłoby być trudne. Kiedy zbliżam się do górnego limitu, dokładnie analizuję, czy warto sprzedać inną pozycję, by zrobić miejsce. Rocznie dodaję do portfela 3–4 spółki i podobną liczbę usuwam.
Posiadam również modele DCF dla spółek, których nie mam w portfelu – czasami są to firmy, w które wcześniej inwestowałem i utrzymuję modele, by ocenić trafność decyzji o sprzedaży. Innym razem analizuję spółki wstępnie interesujące, ale ich wycena nie spełnia moich wymagań przy realistycznych założeniach w DCF. Zdarza się, że cierpliwość w takich przypadkach popłaca, gdy rynek w końcu oferuje korzystne warunki. Znów „mister market”.
Oczekiwany zysk
W moich modelach DCF zakładam roczną stopę dyskontową wynoszącą 10% dla wszystkich inwestycji. Dzięki temu mogę porównywać różne aktywa w sposób jednolity. Spółki o większym ryzyku i niższych wycenach częściej wychodzą dobrze w moich modelach niż te bardziej bezpieczne i stabilne, co uważam za zaletę. Poszukuję inwestycji z oczekiwaną stopą zwrotu wyższą niż przeciętna. W moim podejściu można dostrzec echo słów Warrena Buffetta: „I would much rather earn a lumpy 15 percent over time than a smooth 12 percent.”
Wykorzystanie zmienności i małych środków
Korzystam z niskiej płynności na NC i Catalyst, czasem zajmując obie strony arkusza zleceń. Dzięki temu stosuję prosty arbitraż – działanie opłacalne na niszowych rynkach, gdzie nie ma profesjonalnych arbitrażystów.
Inwestuję stosunkowo małe środki, co pozwala mi wykorzystywać zmienność rynku. Dysponując kilkoma tysiącami miesięcznie, często udaje mi się kupić aktywa 1–2% taniej niż wynosi cena w momencie, gdy środki stają się dostępne.
Takie proste strategie są skuteczne przy niewielkich kwotach, ale w przyszłości, gdy portfel urośnie, konieczne będzie znalezienie nowych podejść, co postrzegam jako ekscytujące wyzwanie i czekam z niecierpliwością na problemy wynikające z skali mojego portfela.
Horyzont inwestycyjny
Posiadam osobne konto bankowe dedykowane inwestycjom, odseparowane od codziennych finansów, jednak kluczowy jest sposób, w jaki traktuję te środki. Postrzegam je niemal jako coś odrębnego, fundusz, który nie jest mi potrzebny w codziennym życiu, a potencjalna jego utrata nie wpłynęłaby na moją sytuację życiową. Taki sposób myślenia daje mi ogromny komfort psychiczny. Z jednej strony wiem, że środki te są moje, więc nie muszę tłumaczyć się nikomu z takiego czy innego wyniku danego dnia, tygodnia, kwartału, roku. Z drugiej strony, przez to, że zakładam że nie będę ich potrzebować, mogę traktować je jako faktyczne narzędzie które wykorzystuje, a nie jako coś co ma dla mnie ogromną wartość i czego wahania by wpływały na mnie.
To podejście odróżnia mnie od inwestorów z krótszym horyzontem inwestycyjnym lub zarządzających cudzymi pieniędzmi. Jedni często ponoszą odpowiedzialność przed klientami, inwestorami lub pracodawcami, co może wpływać na ich decyzje. Słynne powiedzenie „nikogo nie zwolnili za kupno akcji IBM”, pewnie dziś by brzmiało nikogo nie zwolnili za kupno akcji Apple. Z kolei inwestorzy indywidualni o krótszym okresie inwestycji są zbyt podatni na wahania rynkowe i poziom stresu z nimi związany prędzej czy później spowoduje ucieczkę z giełdy podczas rynkowej wyprzedaży.
W moim przypadku brak presji i świadomość długoterminowości tych środków pozwalają mi działać spokojniej, podejmować bardziej przemyślane decyzje i nie reagować impulsywnie na rynkowe wahania, jednocześnie mieć dużo większy wachlarz dostępnych inwestycji.
Horyzont dla poszczególnych inwestycji zależy od relacji ich notowań do wyceny z modelu DCF. Jeśli model DCF wskazuje, że nadal mogę osiągnąć oczekiwaną stopę zwrotu, trzymam je bezterminowo. Gdy jednak wycena wskazuje, że zwrot spadłby poniżej oczekiwań, zaczynam redukcję pozycji, tym szybciej, im bardziej cena przekracza moje założenia.