
Jakie aktywa mam w portfelu
Preferuję aktywa generujące regularny cashflow, dlatego akcje i obligacje stanowią podstawowe elementy mojego portfela inwestycyjnego. W przyszłości planuję napisać szczegółowy wpis na temat tego, jak wybieram konkretne spółki, jak je analizuje oraz na co zwracam uwagę. W tym artykule skupię się jednak na tym, dlaczego inwestuję właśnie w akcje i obligacje notowane na Głównym Rynku GPW, NewConnect (NC) oraz Catalyst.
W dalszej części omówię również kilka innych inwestycji, które odbiegają od mojego podstawowego schematu. Wyjaśnię, czym są, skąd się u mnie wzięły i dlaczego wciąż pozostają częścią mojego portfela.
Akcje GPW i NC
Jest kilka powodów, dla których uważam rynek akcji notowanych na GPW i NC za atrakcyjny i warty uwagi inwestora indywidualnego:
- IKE i IKZE – Możliwość korzystania z kont IKE i IKZE daje inwestorowi istotne korzyści podatkowe. Choć świetnie sprawdzają się one także w przypadku inwestorów pasywnych inwestujących w fundusze indeksowe, ich pełny potencjał można dostrzec przy aktywnym inwestowaniu na GPW. Inwestor korzystający z tych kont nie płaci podatku od zysków kapitałowych ani przy sprzedaży akcji, ani od otrzymywanych dywidend.
- Niskie opłaty transakcyjne – W porównaniu z kosztami inwestowania na rynkach zagranicznych, opłaty transakcyjne na GPW są relatywnie niskie. Choć nadal daleko im do ideału, to dla rodzimego inwestora są one bardziej przystępne niż koszty transakcji za granicą, oferowane przez te same biura maklerskie.
- Mała konkurencja – GPW jest niewielkim rynkiem w skali globalnej. Podczas gdy zagraniczni inwestorzy czasem interesują się WIG20, mniejsze indeksy, takie jak mWIG40, sWIG80, czy NewConnect, pozostają poza ich radarem. To tworzy szanse na znalezienie nieefektywności, których próżno szukać na największych, bardzo płynnych rynkach świata, takich jak S&P 500, gdzie tysiące analityków i funduszy ściga się o każdą przewagę informacyjną.
Jednak warto pamiętać, że niski poziom zainteresowania GPW wynika także z licznych wyzwań. Na przykład WIG20 jest w dużej mierze zdominowany przez spółki obarczone wysokim ryzykiem politycznym. Wiele spółek notowanych poniżej sWIG80 ma niewielki free float (często poniżej 20%), a dominujący właściciele często traktują inwestorów mniejszościowych z dystansem, jeśli nie wprost wrogością. Zdarza się, że drobni akcjonariusze są traktowani jako "zło konieczne", których najlepiej byłoby się pozbyć tanim kosztem.
Choć rynek GPW oferuje możliwości dla tych, którzy chcą generować przysłowiową alfę, inwestowanie w indywidualne spółki wiąże się z wysokim ryzykiem błędnych decyzji. Łatwo tu natknąć się na przysłowiową "minę". Z tego powodu nie jest to strategia odpowiednia dla każdego. Zdecydowanie bardziej wszystkim polecam budowanie majątku w niskokosztowych, zdywersyfikowanych funduszach indeksowych. Jeśli jednak chcesz inwestować w pojedyncze spółki, to GPW może być dobrym miejscem na rozpoczęcie przygody.
Obligacje korporacyjne Catalyst Wszystkie argumenty przedstawione w kontekście GPW i NC można odnieść również do rynku Catalyst – i to z jeszcze większym naciskiem na brak inwestorów. Catalyst jest jeszcze mniej popularny niż NewConnect, co sprawia, że ryzyko płynności staje się często dominującym czynnikiem. Trzeba być przygotowanym na sytuacje, w których kupione obligacje będzie trzeba trzymać do wykupu, ponieważ trudno będzie znaleźć kupca, a oferowane ceny mogą okazać się zaporowe.
Inne aktywa, które posiadam lub rozważam, poza głównym core portfela
Nieruchomość na wynajem
W przyszłości W przyszłości na pewno rozważę inwestycję w nieruchomość na wynajem. Jest ku temu kilka powodów:
- Preferencje podatkowe – Brak podatku przy sprzedaży nieruchomości po pięciu latach od zakupu.
- Podatek od najmu – Stawka ryczałtowa 8,5% od przychodu z najmu jest znacznie korzystniejsza w porównaniu do 19% podatku od zysków kapitałowych (odsetki, dywidendy). Oczywiście różnią się podstawy opodatkowania, ale nikt normalny nie będzie generować aż 50% kosztów, by zrównoważyć tą różnice.
- Niższy koszt finansowania – Nieruchomości dają możliwość uzyskania kredytu z najniższym oprocentowaniem dostępnym dla inwestorów indywidualnych.
Oczywiście inwestowanie w nieruchomości ma również swoje minusy. Przede wszystkim wymagają one dużego nakładu pracy, zarówno na etapie zakupu, jak i wynajmu. W moim przypadku selekcja akcji (stock picking) także wymaga wysiłku, więc choć jest to istotny aspekt, nie postrzegam go jako przeszkody nie do pokonania.
Dlaczego jeszcze nie zainwestowałem w nieruchomość na wynajem? Do niedawna spłacałem kredyt hipoteczny na mieszkanie, w którym obecnie mieszkam, co wykluczało możliwość zaciągnięcia drugiego kredytu. Rata była znaczna, a moja zdolność kredytowa nie pozwalała na kolejne zobowiązanie.
Obecna sytuacja rynkowa Obecnie uważam, że rynek najmu nie oferuje wystarczająco atrakcyjnych zwrotów w porównaniu do rynku akcji na GPW. Rentowność najmu bez kredytu jest na poziomie lokat bankowych. Nawet przy naprawdę dobrze przeprowadzonym zakupie i wynajmie, można co najwyżej nieznacznie przebić lokaty. Tymczasem na GPW łatwo znaleźć spółki, które się rozwijają, a jednocześnie oferują dużo wyższą rentowność w relacji do ceny akcji, niż lokaty.
Stopy procentowe są obecnie wysokie, przez co koszt kredytu może przewyższać lub być porównywalny z rentownością najmu. Inwestowanie w nieruchomości w takim otoczeniu często opiera się na spekulacji na wzrost: cen nieruchomości, stawek najmu i/lub szybkim spadku stóp procentowych. Spekulacja oparta na prognozach makroekonomicznych nie leży w mojej naturze inwestycyjnej.
Podsumowanie
Temat nieruchomości na wynajem pozostaje otwarty. Jeśli rynek w przyszłości stanie się bardziej atrakcyjny w porównaniu do GPW, na pewno rozważę tę formę inwestowania. Obecnie jednak widzę znacznie lepsze możliwości na rynku akcji.
Inwestycja w fundusze indeksowe
Zakładałem IKE i IKZE dla mojej żony, wykorzystując środki z oszczędności na te konta. Profil ryzyka mojej żony jest wyjątkowo konserwatywny – nawet lokaty czy rachunki oszczędnościowe budzą jej niepokój. Z tego powodu, mimo że inwestowane są tam moje środki, musiałem pójść na ustępstwa. Dopiero fakt, że środki będą zarządzane przez „profesjonalistę” w ramach funduszu inwestycyjnego, a nie przeze mnie osobiście, przekonał żonę wyrażenia zgody.
Zdecydowałem się na IKE i IKZE oferujące szeroki fundusz indeksowy na polskie akcje, który jest tani i pasywny. Gdyby tylko żona zgodziła się na zmianę, przy pierwszej okazji przekształciłbym te konta na rachunki maklerskie i zaczął inwestować w indywidualne akcje i obligacje. Jednak na razie nie zanosi się na to. Niemniej, uważam, że lepiej mieć środki pasywnie ulokowane w szerokim funduszu indeksowym w ramach IKE i IKZE, niż trzymać je na zwykłym opodatkowanym rachunku maklerskim.
Pracowniczy Program Emerytalny (PPE)
PPE to temat prosty i oczywisty. Pracodawca co miesiąc przelewa na mój rachunek inwestycyjny 3,5% pensji brutto – traktuję to jako dodatkowy kawałek pensji. Co ważne, od tych środków płacę jedynie podatek, a składki ZUS nie mają tu zastosowania.
W ramach PPE mogę jedynie wybierać fundusze z dostępnej oferty, dlatego zdecydowałem się na fundusz indeksowy. Chociaż PPE można przenieść do IKE, to zrobię to dopiero po zakończeniu współpracy z obecnym pracodawcą. Wcześniejsze zamknięcie PPE nie ma sensu.
Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK)
PPK jest podobne do PPE, z tą różnicą, że do wpłat pracodawcy dochodzi również część finansowana przez pracownika i dodatki od Państwa. Minimalny procent wpłaty brutto wymagany przez ustawę różni się między PPE a PPK, ale zasada pozostaje podobna.
W ramach PPK mogę wybierać jedynie fundusze zdefiniowanej daty, ale ponieważ preferuję większy udział akcji w portfelu, zmieniłem fundusz na ten, który oferuje najwyższy udział akcji.
Nie da się przenieść środków z PPK do innego rachunku – można je jedynie zamknąć, co wiązało by się z wysokimi podatkami oraz utratą wpłat od Państwa. Uważam, że to gra nie warta świeczki, więc trzymam PPK i zamierzam nadal to robić.
Krypto waluty
Posiadam krypto waluty, ale w symbolicznych ilościach – mniej niż 1% całego portfela inwestycyjnego, i są to wyłącznie Bitcoiny (BTC). Jakiekolwiek inne krypto waluty, nawet gdybym otrzymał je za darmo, natychmiast zamieniłbym na BTC lub gotówkę. BTC trzymam już od około dwóch lat, z przeciętną ceną zakupu na poziomie 35 tys. euro.
Zdecydowałem się na tę inwestycję, ponieważ najwięcej o danym aktywie dowiadujesz się po jego zakupie – autora tych słów nie znam, ale w pełni się z nim zgadzam. Chciałem się dowiedzieć więcej, chciałem zrozumieć i poznać ten obszar, jednocześnie pozostaję bardzo sceptyczny wobec krypto walut jako klasy aktywów. Od ponad roku regularnie słucham podcastu poświęconego krypto, głównie BTC, i muszę przyznać, że nie usłyszałem tam żadnych naprawdę przekonujących argumentów przemawiających za ich posiadaniem. Kilka częściowo sensownych zastosowań, które dostrzegam, to:
- Transfer środków międzynarodowych – w sytuacjach, gdzie standardowe przelewy zagraniczne bywają problematyczne. W Europie systemy SEPA i SEPA Instant działają świetnie, ale poza Unią Europejską rzeczywiście pojawiają się trudności.
- Zabezpieczenie wartości w krajach z hiperinflacją – krypto waluty mogą być alternatywą w takich przypadkach, choć w mojej ocenie gotówka w dolarach lub euro nadal wydaje się bardziej stabilnym rozwiązaniem. Wyjątkiem mogą być reżimy, gdzie trzymanie obcych walut jest karane, ale nawet wtedy trudno sobie wyobrazić codzienne wykorzystanie krypto, zwłaszcza że wymaga ono dostępu do Internetu, który w takich reżimach często bywa ograniczany.
- Przenoszenie majątku w sytuacji wojny – teoria zakłada, że krypto waluty pozwala na łatwe przeniesienie wartości przez granicę. Jednak praktyka może być inna: w momencie wybuchu konfliktu lokalne waluty tracą wartość, a możliwość kupna krypto walut za gotówkę staje się bardzo ograniczona. Dodatkowo transfer środków na giełdę aby kupić krypto waluty, zwłaszcza zagraniczną, może być utrudniony lub wręcz niemożliwy. W takim przypadku lepszym rozwiązaniem wydaje się po prostu posiadanie rachunku maklerskiego lub konta bankowego za granicą i zdeponowanie tam aktywów.
Pomimo tych częściowych zastosowań, sceptycznie podchodzę do argumentów o „ograniczonej podaży” BTC czy o jego potencjale do zastąpienia dolara lub innych walut. Scenariusze te wydają się mało realistyczne – adopcja krypto walut w krajach typu Salwador jest fragmentaryczna i nie przekonuje mnie jako docelowe globalne rozwiązanie. Jeśli już, to BTC może przejąć część funkcji złota jako środka przechowywania, transferowania majątku, umiem wyobrazić sobie przyszłość w której BTC lepiej niż złoto spełnia funkcję, którą obecnie spełnia złoto, choć i to wymagałoby znaczącego spadku zmienności tej krypto waluty.
Na razie trzymam BTC jako swego rodzaju „ubezpieczenie” na wypadek, gdyby mój sceptycyzm okazał się błędny. Może to rzeczywiście bańka stulecia, a może w przyszłości znajdzie się dla niego konkretne, wartościowe zastosowanie. Nie zamierzam dokupować BTC, ani też sprzedawać go w najbliższym czasie. Na razie leży w portfelu i niech tak zostanie. W dłuższym terminie zapewne je sprzedam – czy z zyskiem, czy ze stratą, czas pokaże.
Crowdfunding (CF)
Moje zainteresowanie crowdfundingiem wynikało z chęci zdobycia doświadczenia w obszarze Private Equity (PE) oraz Venture Capital (VC). Niestety, inwestycje tego typu są praktycznie niedostępne dla inwestorów indywidualnych. Istnieje możliwość skorzystania z funduszy inwestycyjnych lub zainwestowania w notowane na giełdzie Alternatywne Spółki Inwestycyjne (ASI), ale fundusze aktywnie zarządzane mnie nie interesują. Z kolei giełdowe ASI traktuję raczej jako spółki prowadzące biznes, a nie jako dostęp do PE czy VC. W związku z tym crowdfunding stał się dla mnie sposobem na częściowe poznanie tego świata.
Niestety, moje doświadczenia z crowdfundingiem w Polsce nie napawają optymizmem. W mojej ocenie większość projektów opiera się bardziej na marketingu niż na realnym biznesie. Często wydaje się, że jedynym zespołów prowadzących te projekt jest pozyskanie kapitału, najlepiej przy wycenach całkowicie oderwanych od rzeczywistości. Biznes staje się jedynie przykrym obowiązkiem, a inwestorzy traktowani są jak frajerzy, którzy zainwestowali pieniądze w projekty oparte na pobożnych życzeniach i Excelowych symulacjach, które nie trzymają się kupy.
Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku profesjonalnych funduszy VC, gdzie zarówno po stronie inwestorów, jak i startupów widać większą dojrzałość i profesjonalizm. Niestety, w Polsce odnoszę wrażenie, że do crowdfundingu trafiają głównie projekty, które zostały odrzucone przez VC ze względu na brak profesjonalizmu lub sensownego modelu biznesowego.
Aby lepiej zrozumieć cały proces, postanowiłem kilka lat temu zainwestować w jedną spółkę. Zainwestowana kwota była symboliczna – mniej niż 0,01% mojego portfela – i traktowałem ją jako opłatę za edukację. Chciałem na własne oczy zobaczyć, jak wygląda procedura inwestycyjna, jakie dokumenty otrzymuje inwestor i czego można dowiedzieć się o projekcie, a czego nie.
Pod względem edukacyjnym osiągnąłem wszystkie swoje cele – poznałem proces i zrozumiałem, jak wygląda komunikacja z inwestorami po zakończeniu zbiórki. Jednak z perspektywy inwestycji finansowej rezultat był zerowy. Spółka obiecywała wejście na giełdę, ale mimo upływu kilku lat wciąż tam się nie znalazła. Niemniej firma działa, jej produkt spełnia swoją rolę – nawet sam z niego korzystam i jestem zadowolony. Mimo to nie ma w niej potencjału na spektakularny sukces. Aby coś się zmieniło, spółka musiałaby zapewne dokonać istotnego pivotu w inną dziedzinę.
Podsumowując, crowdfunding traktuję bardziej jako ciekawostkę niż realną alternatywę inwestycyjną. Było to dla mnie cenne doświadczenie edukacyjne, ale nie widzę sensu angażowania większych środków w tego typu projekty. W Polsce CF, przynajmniej na razie, wydaje się być bardziej formą marketingowego show niż rzeczywistą drogą do finansowania innowacyjnych i perspektywicznych przedsięwzięć.